grudnia 04, 2011

wyjazdy




Mam dwadzieścia lat. Lubię gotować. Przyrządzać poranne śniadania. Robić kakao i bułkę z masłem bądź dżemem. Nie tylko dla siebie. Najbardziej cieszy mnie, że mogę robić to dla kogoś.
Czasem chyba nie doceniam tego co mam. No naprawdę. 
Mam dwadzieścia lat. Swoich bliskich i znajomych. Którzy nadal nie wiedzą jak ze mną jest. Raz jestem, raz mnie nie ma. (trzeba się do mnie przyzwyczaić)
Mam dwadzieścia lat. Prawie dwadzieścia lat. Mam dziś czwarty dzień miesiąca grudnia. Mam muzykę, która brzmi i słyszą ją moje uszy i ja. Mam w sobie dużo miłości i tęsknot. Do wszystkiego i niczego, za wszystkim i za niczym. Ktoś powiedział, że miłość i tęsknota to dwie siostry, bez których nie poznasz ani jednej ani drugiej, bo czy znałaby się smak miłości gdyby nie tęsknota? No właśnie. Cała jestem miłością i cała jestem w tęsknotach.
Wszystko ma jakiś swój wymiar i swój wyraz, którym się opisuje. A ja każdy swój wyjazd, jakikolwiek, będę określać podróżą. Tak jest piękniej. Bo w końcu człowiek żyjąc, wychodząc, spacerując, jeżdżąc, nad morze, w góry, do sąsiada, za granicę, podróżuje. Małe albo większe podróże, ale podróże. I człowiek jest stworzony do tych podróży, jakichkolwiek. Bo całe jego życie jest podróżą.

Ku czemu idziemy? A mnie się zdaje, że nie idziemy do niczego; zawsze jesteśmy w drodze.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz